Doskonała i smaczna przekąska z dyni, która składa się tylko z kilku składników, a jej przygotowanie zajmuje niewiele czasu - pieczona dynia z karmelizowanymi orzechami nerkowca. Jeśli dodamy do tego dowolną zieloną sałatę z pomarańczowym sosem winegret i posypiemy dynię np. pokruszonym kozim serem, może to być cały pełnowartościowy posiłek.
Składniki na 4 porcje:- 500 ml soku pomarańczowego
- 1 kg dyni hokkaido
- 1 gałązka rozmarynu
- 2 ząbki czosnku
- trochę oliwy z oliwek
- 2 łyżki cukru
- 200 g orzechów nerkowca
- sól, pieprz
Rozgrzac piekarnik do 180° C, podgrzac sok pomaranczowy do zredukowania jego ilosci o polowe. Umyc dynie i pokroic w kliny o grubosci 1-2 cm. Obrac i pokroic czosnek. Zerwac igly rozmarynu z galazki.
Blache do pieczenia wylozyc papierem do pieczenia i posmarowac odrobina oliwy z oliwek. Ułozyc na niej plastry dyni i posypac sola, iglami rozmarynu i czosnkiem. Piec ok. 10-12 minut.
Cukier wsypac do rondelka i karmelizowac na jasnobrazowy kolor. Dodac orzechy nerkowca i wymieszac z cukrem. Wlac troche zredukowanego soku pomaranczowego, dzieki temu orzechy nerkowca beda mialy delikatna cukrowo-pomaranczowa skórke.
Upieczone kawalki dyni wlozyc do plytkiej miski i polac reszta soku pomaranczowego. Dodac karmelizowane orzechy nerkowca i delikatnie wymieszac. Doprawic sola morska i pieprzem.
Podac plasterki dyni na talerzu, obok ułozyc dowolna zielona salate skropiona pomaranczowym sosem winegret.
Jesli przekaska ma byc pelnowartosciowym posilkiem, mozemy posypac dynie pokruszonym serem np. kozim.
Wyborne połączenie <3
OdpowiedzUsuńAromatyczny i oryginalny pomysł na dynię, który wypróbuję z przyjemnością :D
Dziekuje :) Rozmaryn i kandyzowane z lekka nutka pomaranczy orzechy nerkowca dodaly jej niepowtarzalnego smaku.
UsuńJa już trzeci rok nie uprawiam dyni. Nie chcą jeść, psiajuchy... nawet leniwe dyniowe spadły z piedestału. Na taką pyszność pewnie bym skusiła, ale wszystkiego nie da rady ugotować (a dobre dynie by były, u sąsiadów wciąż jeszcze leniwe spaślaki sie wylegują...)
OdpowiedzUsuńWiesz Marzyniu, ja w ogóle nie lubie smaku dyni, ale postapuje z nia tak, jak z innymi produktami, które mi nie smakuja - po prostu dodaje tyle przypraw albo skladników, aby "zabic" jej smak. Jesli w potrawie smak dyni dominuje te tez nie biore jej do ust :))
UsuńNauczylam sie tego juz w dziecinstwie. Nie przepadalam za zupami, a rosolu i krupniku wprost nienawidzilam. U nas w domu czasami byl rosól, ale moja madra i kochana mama zawsze odcedzala troche rosolu i gotowala mi na nim jakas inna zupe. Ale najgorzej bylo, gdy bylismy u kogos z wizyta. W tamtych czasach rosól uchodzil za cos specjalnego i ja nie chcialam ani grymasic, ani robic gospodyni przykrosci, wiec zabieralam ze soba "na wszelki" wypadek jakies bardzo kwasne cukierki i wsadzalam je do buzi zanim podano ten rosól, szybko go przelykalam lyzke rosolu i potem od razu ssalam tego cukierka, az zabil smak rosolu. Mialam szczescie i nikt nigdy tego nie zauwazyl :)
Alem się uśmiała z twojego sposobu! Ja też nie przepadam za rosołem, ale za młodu nie wpadłam na to! Łatwiej było się pozbyć tzw. "sztukamięsu" (czyli wygotowanego mięsa z rosołu, który ZAWSZE był serwowany jako drugie danie u różnych ciotek w niedzielę). Trzeba było napakować do buzi na maksa tego mięsiwa po czym z przepraszającą minką (zasadniczo to się trzeba było zapytać, czy można odejść od stołu, ale nie dało się gadać, bo podstęp wyszedłby na jaw) udać się do toalety i "oddać" w czeluście kanału te trociny... Jessu, czego to człowiek nie robił w dzieciństwie, żeby uniknąć skarcenia, no bo przecież nie istniało u starszych pojęcie: "tego nie lubię" :-DD
OdpowiedzUsuńOh, u moich rodziców istnialo pojecie "tego nie lubie" jak najbardziej i nigdy mnie nie zmuszali do zjedzenia czegos, co mi nie smakowalo. Moi rodzice zreszta wyprzedzali swoja epoke w wielu dziedzinach zycia, tak wiec np, sluchalam z moja mama tej samej mlodziezowej muzyki, a pod wzgledem odzywiania tez wyprzedzali swoja epoke, choc mysle, ze nawet nie zawsze kierowali sie wiedza o zdrowym odzywianiu, której wtedy praktycznie nie bylo, a raczej intuicja i wlasnym doswiadczeniem. Dlatego u nas w domu nigdy nie bylo smalcu, sloniny, zadnego tlustego miesa, za to duzo warzyw i owoców. Moi rodzice byli zdania, ze dobre dla czlowieka jest to, co zjada z checia i po czym dobrze sie czuje. Dzis, jako zona diabetologa wiem, ze to byla wiedza, która jest aktualna do dzis. Moje problemy ze zjedzeniem czegos, czego nie lubie zdarzaly sie tylko tam, gdzie nie chcialam komus sprawic przykrosci. To tez "wina" moich rodziców. Bylam jedynaczka, wiec szczególnie uwazali, abym nie wyrosla na egoistke, miala empatie dla ludzi, abym potrafila docenic kazdy wysilek i abym nigdy nikomu nie sprawiala przykrosci. To pozostalo gdzies we mnie bardzo gleboko. Teoretycznie sa to ladne cechy, ale praktycznie czasami trudno z nimi zyc w swiecie pelnym negatywnych uczuc, obojetnosci a czasami nawet nienawisci do ludzi.
Usuń